Walentynkowe Dobranoc

Dzień jak co dzień, tylko bardziej czerwony.
Według całkiem sporej części społeczeństwa fakt, że w walentynkowy piątek siedzę przed kompem i piszę sobie posta na blogu zamiast oddawać się boskiej, lekkiej i romantycznej wyżerce wraz z ukochanym oznacza, że jestem frustratką-singielką lub frustratką uwikłaną w związek o statusie to skomplikowane.

Drodzy zatroskani – nic bardziej mylnego.
Przyszły Ślubny nie został też nagle oddelegowany pilnie do pracy w Kanadzie, a siedzi zaledwie kilka metrów dalej, w drugim pokoju, ogląda telewizję.
Tak, tak wyglądają nasze walentynki.
Tak wygląda nasz piątek, po prawie dziesięciu latach bycia razem.
Higiena i równowaga psychiczna przede wszystkim 😉

Za nic mamy to, że dziś wszyscy kochają się bardziej, że fejs się zapełnił buziakami i serduszkami.
Tych drugich, co mówią, że ludzie „sparowani” to egoiści, bo pokazują światu, że się kochają, podczas gdy innym jest smutno i ble w swej singlowatości, też mamy za nic.
My mamy dzień zakochanych każdego dnia, nawet w poniedziałki o 6 nad ranem.
Jesteśmy szczęśliwą parą, rzygamy tęczą a z nosów cieknie nam lukier.

Dzisiaj dostałam kwiatki, chociaż ich zbytnio nie lubię.
Ale dostałam i cieszę dupsko z kawałka wiosny w mieszkaniu, podczas gdy się pogoda nie może zdecydować, którą porę roku przeforsować na weekend.
Przyszły Ślubny też coś dostał bardzo fajnego zresztą, ale dostałby to tak czy siak, bez okazji i bez zaskoczenia, bo sam sobie wybierał, tyle, że wczoraj akurat przyszło pocztą*.

Łotewer, o czym ja to…?
A!
Żeby nie było – to nie jest tak, że mnie te całe Walentynki rażą same w sobie.
Jak ktoś potrzebuje takiego dnia w swoim kalendarzu – proszę bardzo, niech sobie świętuje.

Mnie drażni forma. Krzykliwość, jednodniowa tandeta z plastiku i różowych piórek dostępna na marketowych półkach, a coraz częściej wkradająca się i w inne obszary życia. Irytują mnie srtingi z taniej koronki imitujące czerwone róże, reklamowane jako wyszukany gift na czternastego lutego, baloniki z napisem „kocham” niby tak samo radosne i dla małolat i dla kobiet po czterdziestce i ta muzyka, przebrzmiała na co dzień w każdym radio, co już w ucho nie wpada, a oboma uszami wyłazi, w tym jednym jedynym dniu zmieniająca się w „Love Songs Classics”…

Sklepy opanowała gorączka Dnia Zakochanych, ale marketing to lubi.
Marketingowcy kochają wmawiać nam, że chcemy kupić czekoladki, ale nie te takie zwykłe. W lutym trzeba kupować te z serduszkiem! Chwała producentom za gratisowo większe opakowania na tę okazję i rychłe powalentynkowe promocje.

A
le wracając do istoty sprawy – handlowcy zdają się krzyczeć:
jak nie powiesz kocham tym czy tamtym produktem, to tak jakbyś nie kochał wcale„,
no jakby to cholera przymus jakiś był, nowy świecki obowiązek ratujący przed rozwodem.
(Już widzę poniedziałkowe „Trudne Dlaczego Ukryte Zdrady” – płacząca blondi z podpisem: „Mąż nie dał jej buzi W WALENTYNKI„.)

W Walentynki miłości nie brak, mamy nadmiar uczuć, namiar słodkości, przesyt aż do bólu zębów, podczas gdy w zwykły dzień zdaje się, że człowiek zapomina o tej różowości.
A mało to w roku okazji do kochania bez okazji?

Na dziś, na ten rok to już powoli koniec serduszkowej egzaltacji i euforii wszelakiej.
Od jutra fioletowe love-czekolady od krowy będą tańsze i będzie się można zapchać niższym kosztem, a jak komu tęskno do zimowych wyznań na czerwonych kartkach to nie martwcie się, obiecuję Wam, za rok będzie to samo 😀

A teraz ode mnie dla Was, tak na Walentynkowy wieczór przed komputerkiem ogromniaste buzi i życzenia – więcej miłości kochani w pozostałe 364 dni roku!
.
.
.

.
.
*Będzie można zobaczyć to to zobaczyć na pozynegatywnikowym na fejsie,
ogromniaste podziękowania dla Plecionkarni – manufaktury rzeczy nietypowych.
(To nie jest reklama, a jedynie darmowy wyraz zadowolenia 🙂 )

Jedna uwaga

  1. Zdrowe podejście do walentynek – to lubię! 🙂

Dodaj komentarz